NUMER 14 (5) PAŹDZIERNIK 2015 | "TO WŁAŚNIE MIŁOŚĆ"
Mój ostatni zaangażowany związek romantyczny zakończył się, bo kochałam o jednego za dużo. Serce kochliwe i niezaspokojone pragnienia zabrały mnie więc w długą podróż po różnych światach społecznych konwencji. Niedaleko przyszło mi szukać, gdy na swoim progu, żyjąc jeszcze w Londynie, po raz pierwszy natknęłam się na ideę i praktykę poliamorii…
W mojej podróży obija mi się o uszy poliamoria, tu i tam, głównie w alternatywnych kręgach. Kocham się z żonatym lekarzem z Niemiec – za przyzwoleniem żony. Zahaczam gdzieś w internecie o reality show z Ameryki, nazywa się Married and Dating („Po ślubie i randkuje”). Kocham się z żonatym rabinem – za przyzwoleniem żony. Na praktyce w Wellington pracodawca, konwencjonalnie wyglądający Cypryjczyk w średnim wieku, przedstawia mi swojego kolegę: „To jest John, żonaty i do tego ma chłopaka!”. Mówi to z zadowoleniem, że chłopak jest tym, kim chce być, i robi to, co chce robić.
Poliamoria w bezpośrednim tłumaczeniu to „wielomiłość”, czyli kochanie więcej niż jednej osoby. Nie jest to poligamia, która kojarzy się nie najlepiej, bo sugeruje jednostronność układu, a nawet brak zgody czy wiedzy jednej ze stron. Poliamoria to serce otwarte na wiele miłości i miłostek bez wstydu, strachu i całej brzydoty ukrywania.
Na takie układy decyduje się coraz więcej osób. Zyskują też częściej społeczną akceptację. Kilka miesięcy temu usłyszałam w mainstreamowym nowozelandzkim radiu wywiad z mężatką, która ma też dziewczynę, jej mąż również ma dziewczynę, która z kolei ma męża. W audycji rozmawiają o sprawach praktycznych, jak na przykład o tym, czy mają kalendarz z rozkładem randkowania. Tak, mają, wisi na lodówce. Rozmówczyni podkreśla, że komunikacja w ich związku jest najważniejsza.
Komunikować trzeba o swoich emocjach, granicach i pragnieniach, czyli o tym wszystkim, o czym komunikujemy się mało nawet w intymnym związku. Brakuje nam języka i narzędzi do rozmów o „tych” sprawach.
Zgoda albo raczej przyzwolenie wszystkich zaangażowanych, szczerość i przejrzystość są podwalinami poliamorii. Nie ma ona jednego schematu. Są tacy, którzy mają wielu kochanków, i tacy, którzy praktykują tylko przez szczere rozmowy z partnerem o swoich ciągotach, albo tacy, co się gdzieś w pół drogi pełnej otwartości fizycznej spotykają z „trzecimi” partnerami.
Poliamoria nie jest dla trwożliwych. Strach przed związkami otwartymi jest duży. Boimy się przede wszystkim dlatego, że nasz instynkt samozachowawczy wyje na alarm, jak tylko pomyślimy, że nasza ukochana osoba mogłaby z kimś innym… porozmawiać. Taki strach nazywamy zazdrością, pod którą kryje się obawa przed utratą. Niektórzy boją się stracić swoją dumę czy status związany z partnerstwem, inni najzwyczajniej boją się, że luba osoba zniknie nagle z ich życia.
Prawda jest taka, że zdradzać każdy umie i … każdy zdradza! Chcesz się wypierać? A czy nie zdradą będzie spojrzenie na inną pupę, fantazja o innym podbródku, ekscytacja innym zapachem na ulicy, zerknięcie ukradkiem na gołe ciało? Odpowiedź na to pytanie zależy tylko od tego, na jaki układ umówiliśmy się z partnerem, a ponieważ do takich rozmów rzadko dochodzi, najczęściej kończy się na ślepym podążaniu za fałszującymi nasze autentyczne odruchy normami społecznymi. Czyli patrzeć i fantazjować w tajemnicy może i można, ale podejmować działania w kierunku spełnienia fantazji już nie.
W niektórych krajach nawet spojrzenie to zdrada, dlatego kobiety chodzą całkiem zakryte. W innych kulturach rozmowa prywatna z osobnikiem przeciwnej płci jest nieakceptowana, uściski dłoni, całusy… Jak daleko społecznie jesteśmy powstrzymywani przed poznawaniem i kochaniem kolejnej osoby? Czy nie jesteśmy ciągle jak Romeo i Julia, niedopuszczeni do miłości, bo nie wolno, nie wypada i nie do pomyślenia? Poza nielicznymi jednostkami silnie ugruntowanymi w swoim „ja”, które podążają za własnym instynktem, większość z nas działania podejmuje w wąskich ramach uwarunkowań i konwencji społeczno-kulturowych. Uniemożliwia się nam – i uniemożliwiamy sami sobie – zaspakajanie jednej z kluczowych potrzeb człowieka: potrzeby różnorodności.
Dlatego też by przełamać działania, które nam nie służą (gdyż nie są zgodne z pragnieniami naszej duszy), potrzebujemy wsparcia w postaci nowych społecznych norm, przyzwoleń i modeli do naśladowania. Etyczna praktyka poliamorii redefiniuje społeczne układy i zmusza do spojrzenia na sprawy, które ponieważ bolesne, trudne bądź tabuizowane, są ignorowane lub zagłuszane. Stąd też poliamoria to rozwiązanie na pokój na świecie…
Co ma wspólnego poliamoria z pokojem na świecie? Wszystko! Do jej uprawiania przede wszystkim potrzeba komunikacji, dobrej woli, szczerości, szczodrości, przyzwolenia i zmierzenia się ze swoim cieniem (niekiedy bardzo ciemnym!); wyjaśnienia spraw, które ciążą, a zatem i rozwiązania kluczowych konfliktów współistnienia.
W lato 2014 odwiedziłam centrum badań nad pokojem Tamera w Portugalii. Badania dotyczą interakcji międzyludzkich i życia w niewielkiej społeczności. Jeżeli dogłębnie bada się relacje interpersonalne, to także i Erosa. W Tamerze większość mieszkańców ma stałego partnera i do tego kilka długotrwałych erotycznych przyjaźni – poliamoria.
Konflikty są tam wykładane na stół – także dosłownie, bo w Tamerze cała społeczność spotyka się kilka razy w tygodniu, aby odbyć forum, w czasie którego wszyscy siedzą w kręgu symbolizującym równy status. Do centrum może wejść każdy, „odegrywając” jakąkolwiek palącą sprawę: problem, celebrację, konflikt, emocję, strach, gniew, zazdrość itd. Następnie inni oferują się jako „lustra” i odgrywają z kolei to, co oni spostrzegli w danej osobie. Jest to metoda nie tylko na ekstremalną społecznościową przejrzystość, ale również na przyspieszoną lekcję samopoznania i budowania zdrowych społecznych więzi opartych na zaufaniu i szczerości.
Gdy w Tamerze Palestynka kocha się z Izraelczykiem, a ich romans i miłość wspiera cała grupa, czyni się pokój na skalę światową. Mówią o tym, co boli, dają miejsce na żal w społecznej świadomości, na żal i na celebrację nowych możliwości zgodnych relacji dwojga ludzi, którzy reprezentują całe pokolenia współżycia w konflikcie. W Tamerze mówi się o wolnej miłości, którą najlepiej definiuje Dieter Duhm – założyciel centrum, pisarz i społeczny badacz – jako „miłości wolnej od strachu”. Wolnej od strachu przed: utratą, zazdrością, społecznym zlinczowaniem, byciem ocenionym negatywnie, straceniem swojego „dobrego” wizerunku, zranieniem drugiej osoby itd., itp. Prawda jest taka, że korzenie strachu sięgają samego dna duszy. Co się wydarzy, kiedy damy sobie przyzwolenie na otwarcie skrzynki Pandory ze swoimi wszystkimi pragnieniami i fantazjami? Poliamoria daje możliwość pełnej eksploracji tego niezrozumianego świata magii serca i intymnego współegzystowania.
Kiedy wspominam o Tamerze, poliamorii czy środowiskach, które ją praktykują, często wychodzi w słuchaczu strach przed byciem zmuszonym i naciskanym do praktykowania, kiedy ich serce należy do jednej osoby. Sugeruję, że to tylko zasłona dla ich obaw – no bo kto kogo może do kochania zmusić? Strach przed poliamorią to strach przed zmierzeniem się ze swoimi demonami (frustracją, pożądaniem, gniewem, terrorem, agresją). Wszystkie te wewnętrzne konflikty są dokładnie tymi samymi, jakich doświadczamy na skalę światową. Dlatego też szczera konfrontacja z własnymi „potworami” ulepsza naszą społeczną współegzystencję.
Co się stanie, kiedy usłyszymy, że nie jesteśmy tymi jedynymi wybrankami życia naszego partnera? Zmuszeni jesteśmy stanąć twarzą w twarz z faktem, że nie ma dla nas drugiej połowy w postaci drugiego człowieka. Odnalezienie „drugiej połówki” to odnalezienie miłości w sobie i z kimkolwiek będziemy dzielić naszą podróż życia, możemy uwolnić się od iluzji o tej osobie jako źródle naszego spełnienia.
Pytam jednego z moich kochanków: „Masz taką piękną, niesamowitą żonę, boginię – dlaczego chcesz teraz być ze mną, a nie z nią w sypialni obok?”. On na to odpowiada z cierpliwością (od 10 lat praktykują poliamorię w swoim związku): „To tak jak z jedzeniem. Tylko dlatego, że lubię włoskie, nie znaczy, że codziennie chcę jeść włoskie na kolację. Chętnie spróbuję chińszczyzny, azjatyckich i europejskich kuchni. A polska kuchnia jest wspaniała!”.
Wiem, że moje pytanie wynika z braku pewności siebie i z tego, że mój umysł funkcjonuję jeszcze w patriarchalnym paradygmacie, w którym tylko jedna osoba wygrywa. Nie jest łatwo być tą „drugą” kobietą i utrzymać poczucie własnej wartości. Dlatego w całej tej sytuacji najtrudniej było podejść do jego żony i porozmawiać z nią szczerze o tym, co nas boli i co nam sprawia trudność w naszym „trójkącie” (relację intymną miałam z jej mężem, ale emocjonalną również i z nią).
Nabrawszy odwagi, podeszłam do niej, bo wyjścia innego nie było, serce bolało od kilku dni wewnętrznej rozterki. Okazało się, że moja więź z jej mężem była dla niej także trudna, bardzo trudna. Dla mnie tak ciężko było czuć się równie piękną jak ona i nie stać w jej cieniu, a świecić moim unikatowym światłem, kiedy ona świeci swoim. Dla niej ciężko było, bo potrzebowała więcej uwagi swojego męża w tym czasie. Mówi mi o tym, jak w optymalnym świecie praktyki poliamorii i dla wskrzeszenia pozytywnych więzi między kobietami trzeba szukać kontaktu i komunikacji z żoną przed zaangażowaniem się w intymną sytuację z mężem. Pomimo tego, że ich związek jest zupełnie otwarty, między nami było sporo do powiedzenia sobie i wybaczenia.
Ulepszona komunikacja międzyludzka to tylko jeden wymiar tego, jak poliamoria wyzwala od konfliktów i promuje uleczenie ran społecznych. Wyzwala w nas ona bestię zamkniętą w pasie cnoty i siejącą spustoszenie z frustracji. W aktualnych kanonach moralnych i niskiej kulturze komunikowania nasza bestia (zwierzęca natura) zamiast się kochać, robi bałagan. Znany slogan Make Love Not War (ang. „Uprawiaj miłość, nie wojnę”) jest jak najbardziej adekwatny. Uwolnienie energii Erosa i danie sobie przyzwolenia na kochanie i kochanie się to otwarcie się na prawdziwą naturę człowieka, czyli życie w raju na ziemi, ale o tym już innym razem…
Główna lekcja z Tamery, jest taka, że jeżeli chcemy praktykować poliamorię w sposób, który jest w pełni „zdrowy”, potrzebujemy grupy wsparcia, grupy akceptującej kulturę i etykę poliamorii – kontener społecznego przyzwolenia. Dlatego nie namawiam tutaj do przejścia nagle z monogamii do poliamorii. Przede wszystkim nie mamy do tego społecznych warunków. Takie warunki oczywiście można sobie stworzyć z grupą otwartych ludzi gotowych do eksploracji swoich dusz i dzielenia się na poziomie emocji z innymi. Nie jest to jednak szybkie zadanie na jeden wieczór.
Próbuję tutaj raczej zwrócić uwagę na możliwość odmiennych relacji partnerskich niż tylko nasza utarta i niekwestionowana monogamia. Namawiam na szczere spojrzenie na swoje relacje i układy – czy motywowane są one strachem, czy miłością i aktywnym wyborem tej samej osoby z dnia na dzień? Poliamoria to tylko możliwość i, jako idea, oferuje teoretyczne ramy przyzwolenia i wytyczne do poszukiwania autentycznych rozwiązań dla związków partnerskich, gdzie każdy przez własne doświadczenie i szczerość wobec siebie samego odnaleźć może rozwiązanie intymności, które sprzyja jego sercu.
Zacznijmy od szczerości – z samymi sobą i z partnerem. Prawdziwa sztuka kochania to otwieranie serca na ludzi. Niesienie pokoju na ziemi to egzystowanie w zgodzie ze swoimi marzeniami i pragnieniami, a zarazem utrzymanie harmonii w związku z bliskimi nam ludźmi.
Piszę o wieściach i innowacjach w normach społecznych z zagranicy, ale i w Polsce niespodziewanie otwierają się nowe możliwości, gdy słyszę, że mój brat w kraju jest właśnie w swoim pierwszym otwartym związku. Gratuluję bratu i sama wchodzę w mój pierwszy związek poliamoryczny daleko na lądzie Nowej Zelandii.
Dobrego kochania Wam życzę!
ALEKSANDRA GRZEBALSKA
Absolwentka psychologii społeczno-kulturowej z londyńskiego LSE. Obecnie ekstatyczna poszukiwaczka subiektywnej prawdy i propagatorka dzikości kobiecej twórczości. Pisze bloga, jak na razie po angielsku.
MAGDALENA MARCINKOWSKA
Absolwentka ASP w Krakowie, studiowała również w Portugalii. Zajmuje się ilustracją, komiksem, malarstwem i filmem animowanym.